Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Następnego dnia po uzyskaniu urlopu pracowałem w kuźni. Orlik również pracował. Zrazu milczał; obaj z Józefem kuli dopiero co wyjętą z ogniska rozpaloną płytę żelazną a ja dąłem miechem. Po chwili jednak zwrócił się i do Józefa:
— Wiesz co gospodarzu! Nie myślę, byś chciał dawać zwolnienie tylko jednemu z nas? Dałeś pół dnia wolnego młodemu Pipowi, daj i staremu Orlikowi.
Miał ze dwadzieścia pięć lat, lecz zwykle mówił o sobie jak o starcu.
— Cóż zrobisz z tym urlopem?
— Co zrobię? A cóż zrobi z nim Pip? Zrobię to, ci i on.
— Pip pójdzie do miasta.
— No to i stary Orlik pójdzie do miasta. Dlaczego we dwójkę nie mają iść do miasta? Czyż tylko jednemu wolno iść do miasta?
— Lepiej powściągnij swą zachciankę.
— Powściągnę, jak zechcę — mruczał Orlik. — Idziesz ty do miasta! Ja też! Zatem urlopu nie będzie, gospodarzu? No! Bądźże człowiekiem!
Józef wstrzymał się od dalszej rozmowy w tym przedmiocie, póki robotnik nie uspokoił się. Orlik podszedł do ogniska, wyciągnął zeń rozpaloną płytę żelaza, którą powiódł w moją stronę, jakby chciał mnie nią dotknąć, poczem przeniósł ją nad mą głową, opuścił na ko-