Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakby, z zadowolenia. Zamiast zaprowadzić do furtki, zawołała mię na korytarz i rzekła:
— Chodźno tu prędko! Jeśli chcesz, możesz mię pocałować.
Zwróciła się ku mnie i pocałowałem ją w policzek. Byłem gotów niezliczoną ilość razy ucałować jej buziak, ale poczułem, że pocałunek ten był dany prostemu i ordynarnemu chłopcu, jako zapłata za coś i dlatego stracił dla mnie swą wartość.
Wszyscy odwiedzający z powodu urodzin, karty, walka zatrzymały mię tak długo, że kiedym zbliżył się do domu, na długiej piaszczystej wydmie za bagnami gorzał już strażniczy ogień i ostro odcinał się na ciemnem sklepieniu nocnego nieba a odblask płonącego ogniska z kuźni Józefa długą smugą lał się z okna, padając wpoprzek na drogę.






Rozdział XII.

Czułem się niezadowolony, wspominając przejście z bladym młodzieńcem. Im więcej myślałem o walce i przypomniałem sobie bladego dżentelmena, leżącego na wnak w różnych stadyach pobicia i krwawienia, tem bardziej przychodziłem do przekonania, że ze mną bezwarunkowo coś się stanie. Czułem, że