Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

silne wrażenie, że i ja zacząłem niemi pogardzać.
Wygrała, na mnie przyszła kolej rozdawać. Rozdałem, jak należało, choć doskonale wiedziałem, że śledzi mnie, czy nie rozdam fałszywie. Za to nazwała mię głupim, niezgrabnym malcem.
— Dlaczego nic na nią nie powiesz — spytała mię pani Chewiszem. — Nagadała ci tyle niegrzeczności, a tyś do tej chwili nic na nią nie powiedział. Co myślisz o niej?
— Nie chciałbym mówić tego — odpowiedziałem zmieszany.
— Powiedz mi do ucha — rzekła, schylając się ku mnie.
— Myślę, że bardzo harda — szepnąłem.
— Jeszcze co?
— Ze bardzo piękna.
— A dalej?
— Zuchwała (Estella rzuciła na mnie wzrokiem żywej niechęci).
— A więcej?
— Chciałbym iść do domu.
— I nigdy więcej nie widzieć jej, chociaż jest tak piękną.
— Nie mogę powiedzieć wprost, że nie chciałbym jej nigdy widzieć, ale chciałbym iść już do domu.
— Już wnet pójdziesz. — Dokończ najpierw gry.