Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Okno zamknięto a wkrótce potem zobaczyliśmy młodą panienkę, idącą z kluczami przez podwórze.
— A to Pip — rzekł pan Pembelczuk.
— A to Pip?... Tak? — rzekła panienka, bardzo piękna i widocznie dumna. — Wejdź, Pip!
Pan Pembelczuk także chciał wejść, ale panienka zamknęła furtkę tuż przed jego nosem.
— O! — rzekła. — Chcesz się pan widzieć z panią Chewiszem?
— Jeśli pani Chewiszem raczy mnie przyjąć — odpowiedział z pewnem zmieszaniem pan Pembelczuk.
— Aha! — rzekła dziewczynka. — No, to ona tego uczynić nie raczy.
Wyrzekła to tak stanowczym tonem, że pan Pembelczuk mimo uczucie zranionej dumy nie zaprotestował ani słowem; tylko spojrzał na mnie z wyrzutem — jakbym ja tu zawinił — i zawrócił, by odejść, mnie zaś rzekł z widocznem lekceważeniem:
— Chłopcze! Prowadź się tak, abyś nie zawstydził tych, którzy wychowali cię własnemi rękami!
Pomyślałem mimowoli, że wróci się jeszcze i przez kratę drzwi krzyknie do mnie:
— A szesnaście?
Ale nie zrobił tego.