Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niów. Niczegom nie widział i nie słyszał. Pan Uopsel straszył mię z początku swem sapaniem i ciężkim oddechem, później jednak przywykłem do tych dźwięków i mógłbym już je odróżnić od kroków więźniów. Przestraszyłem się nagle, gdyż mi się zdawało, że słyszę zgrzyt pilnika, pokazało się atoli, że było to dzwonienie owcy, która przestała jeść i uważnie patrzyła na nas. Bydło, stojące tyłem do wiatru i deszczu, ze złością spoglądało na nas, jakbyśmy byli sprawcami niepogody. Ale prócz dzwoneczków, poruszeń stada i lekkiego szelestu trawy, oświeconej bladem jaśnieniem zamierającego dnia, nic nie naruszało otaczającej nas ciszy.
Żołnierze szli w kierunku starych okopów, my zaś postępowaliśmy za nimi w pewnem oddaleniu, gdy nagle wszyscyśmy stanęli. Na skrzydłach wiatru i ulewy, doleciał nas nieoczekiwany krzyk. Po chwili znów się powtórzył. Był głośny i przeciągły, a dolatywał ze wschodu. Sądząc po rozmaitości dźwięków, można było zmiarkować, że krzyczy nie jeden człowiek, lecz dwóch lub więcej.
Sierżant i stojący obok niego szeptem coś ze sobą mówili, gdyśmy do nich podeszli. Sierżant, człowiek bardzo rezolutny, polecił, aby nikt na krzyki nie odpowiadał i dodał, że obecnie należy podwoić szybkość marszu. Skrę-