Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

belczukowi. Ale wstrętny człowiek nie wypił jej odrazu; chciał delektować się swą szklanką... podniósł, spojrzał pod światło i znów postawił, przedłużając tem mą mękę. Tymczasem państwo Józefowie zaczęli sprzątać resztki ze stołu i przygotowywać miejsce dla pieroga i puddingu.
Nie mogłem oderwać oczu od Pembelczuka. Trzymając się silnie rękami i nogami nogi od stołu ujrzałem, jak postukawszy palcem w szklankę, podniósł ją, uśmiechnął się, odchylił głowę w tył i wypił odrazu wszystką wódkę. W tej chwili, ku nadzwyczajnemu zdziwieniu obecnych, zerwał się na nogi, zaczął biegać po izbie, dysząc od spazmatycznego kaszlu, wreszcie wybiegł za drzwi. Przez okno widać było, jak pluł i charkał, czyniąc najobrzydliwsze miny i rzucając się, jak szalony.
Jeszcze silniej schwyciłem za stół, gdy państwo Józefowie podbiegli do niego. Nie wiedziałem, jak się to stało, nie myślałem go truć. Wtedy dopiero zmniejszył się trochę, ogarniający mnie przestrach, gdym ujrzał, że wraca; przesunął niezadowolonym wzrokiem po całem towarzystwie, rzucił się na krzesło i krzyknął:
— Dziegieć!
To znaczy, że dolałem dziegciowej wody! Wiedziałem teraz, że będzie mu wciąż gorzej