Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdybyś się urodził takim prosięciem, czyż byłbyś tutaj? Nie...
— Chyba w takiej postaci, — wtrącił pan Uopsel, wskazując głową półmisek.
— Nie o temi chciałem mówić — ciągnął pan Pembelczuk, nie lubiący, gdy mu przerywano. — Chciałem powiedzieć, że nie siedziałbyś w towarzystwie ludzi starszych i lepszych, nie korzystałbyś z ich rozmów i nie rozkoszowałbyś się tem. Czyż mógłbyś się cieszyć tem wszystkiem? Nie! I jakiż byłby twój los? — zwrócił się znów do mnie. — Sprzedaliby cię, jako rzecz wartościową, za pewną ilość szylingów na targu, a rzeźnik Denslebl podszedłby ku tobie, kiedybyś leżał na słomie, niczego nie podejrzewając, schwyciłby cię pod lewą łopatkę a prawą odrzuciłby połę swego kaftana, aby wygodniej mu było wydostać składany nóż, a potem wypuściłby z ciebie wszystką krew, a z nią twe życie. Nie wychowywaliby cię wówczas „rękami“... o nie, bratku, nie!
Józef znów dolał mi podwójną porcyę sosu, ale bałem się już jeść.
— Dużo kłopotu, myślę, sprawił pani? — rzekła pani Hebl ze współczuciem do siostry.
— Kłopotu? — odrzekła tym samym tonem siostra. — Kłopotu?
Poczem zaczęła szczegółowo wyliczać, ile to razy cierpiała z mego powodu, wiele bezsennych nocy spędziła, wiele razy spadałem z wy-