Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przowiny, któremi świnia pewno nie chlubiła się w czasie swego życia. Nie! Nie miałem o to pretensyi, ale żeby mnie tylko nie prześladowano. Oni jednak nie pozostawili mnie w spokoju. Widocznie, wszelkiemi siłami starali się według swego zwyczaju skierować na mnie rozmowę i czemkolwiek mię dotknąć. Byłem dla nich małym byczkiem na hiszpańskiej arenie, w którego wbijali swe duchowe piki.
Zaczęło się to od chwili podania obiadu. Pan Uospel przeczytał modlitwę, deklamując ją, jakby na scenie; o ile sobie przypominam, wyglądała ona na wizyę z Hamleta lub Ryszarda III-go; modlitwę swą zakończył słowami, że wszyscy powinniśmy być wdzięcznymi w odpowiedzi na to siostra ostro popatrzyła na mnie i rzekła cichym, ale pełnym wyrzutu głosem:
— Słyszałeś? Wdzięcznymi.
— Ty zaś szczególnie, chłopcze, powinieneś być wdzięcznym dla tych, którzy cię wychowali swemi „rękami“ — rzekł pan Pembelczuk.
Pani Hebl pokręciła głową i patrząc na mnie z takim wyrazem, jakby ze mnie nic nigdy porządnego być nie mogło, rzekła:
— Ach, młodzi nigdy nie bywają wdzięczni.
Tajemnicze znaczenie słów tych nie było zrozumiałe dla całego towarzystwa, dopóki go nie rozjaśnił pan Hebl, mówiąc: