Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na nią z miłością, poczem ucałowała ją i szepnęła: „Niech cię Bóg błogosławi.“ Potem ujęła rękę śpiącej Grez i otoczyła nią swą szyję. Zdawało się, że ta nawet we śnie troskliwie czuwa nad Merion.
Wkrótce ogarnął ją trwożny, przerywany widzeniami, sen. Nieraz szczebiotała po dziecinnemu, żałosnym głosem, że „wszyscy o niej zapomnieli, że jest wciąż samotną.“
Choćby oddzielne dni ciągnęły się w nieskończoność, czas wogóle przemija niepostrzeżenie. Tak i miesiąc, pozostający do powrotu Alfreda, prędko przeleciał.
Dzień nastał chłodny i dżdżysty. Rwący wicher potrząsał od samych posad starym domem, który zdawało się, bujał na morzu. W takie dni dom staje się podwójnie miłym, bo ciepły kąt przy kominku, rzucającym jasne błyski na twarze zebranych, dodaje mu szczególnego wdzięku, a rodzinę wiąże ciaśniejszym węzłem, jakby dla obrony przed rozszalałym żywiołem. W taką niepogodę chętniej człowiek zapomina o uprzedzeniach, zbiera się w grona i oddaje się wesołości, śmiechom i tańcom przy ogólnem ożywieniu, dźwięku muzyki, przy blasku ognia.
Doktor o wszystkiem pamiętał, pragnąc uczcić powrót Alfreda. Nie spodziewali się go przed północą; powinien był poznać, zajeżdżając, że tu zebrali się wszyscy jego znajomi i przy-