Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Postanowiłam już — rzekła Merion, porywczo wznosząc głowę. — Nie możesz wiedzieć, co uczynię i nie możesz o tem sądzić. Muszę się z nim widzieć. Za wszystko, coś mi powiedziała, uważam cię za swą najlepszą przyjaciółkę na świecie, ale muszę tak postąpić. Idziesz ze mną Klemensi — rzekła, całując ją — czy mam iść sama?
Rozgoryczona i zmartwiona Klemensi obróciła klucz i otworzyła drzwi. Merion wyszła, wiodąc ją za sobą w ciemność nieprzejrzaną.
Oczekiwał on na Merion i natychmiast się zbliżył. Między nimi zawiązała się ożywiona, poważna rozmowa. Ręka jej, którą trzymała Klemensi, była zimna, jak lód; Merion drżała i od czasu do czasu ściskała porozumiewająco rękę Klemensi, pod wpływem przeżywanych silnych wzruszeń. Po ukończeniu wyjaśnień, odprowadził je do drzwi, po chwili wahania wziął jej rękę, przycisnął do ust i skrył się.
Klemensi zamknęła drzwi na klucz i Merion znowu znalazła się w rodzicielskim domu. Pomimo młodości tajemnica nie ugięła jej; tenże sam wyraz, którego nie da się opisać i teraz z poza łez przeglądał w jej oczach.
Jeszcze raz pożegnała Klemensi, wyrażając jej swą miłość i zaufanie; powróciwszy do siebie, padła na kolana i modliła się.
Uspokojona modlitwą, podeszła do łóżka siostry, pochyliła się nad nią, długo patrzyła