Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawach — inaczej nie można. To też, czem mniej o tem będziemy mówili, tem lepiej, pani Snitczy. A jeśli prawdę rzec, staraj się wogóle na wszystko rozumniej zapatrywać i pobłażliwiej, ot co. Panno Merion, przyprowadziłem pani starego przyjaciela. Gospodyni, proszę tutaj!
Biedna Klemensi, zakrywając twarz fartuchem, powoli postępując, weszła podtrzymywana przez męża; ten ostatni był niespokojny o los „Muszkatułowej tarki“.
— No, moja pani — rzekł Snitczy, stając między Klemensi a Merion, chcącą podbiedz naprzeciw niej i zatrzymując ją.
— Jakto, co się stało? — spytała Klemensi
Podniosła ze zdziwieniem oczy i z wyrzutem patrząc na pana Snitczy, wodziła wzrokiem po wszystkich obecnych; gotową była już wynurzyć swe żale, gdy nagle zastanowił ją dziwny wygląd Britena i ujrzała przed sobą drogą, śliczną twarzyczkę; zrazu osłupiała, potem zaniosła się śmiechem, płakała i ściskała po kolei wszystkich, a także pana Snitczy, ku wielkiemu niezadowoleniu jego żony; przechodząc z jednych objęć do drugich, wreszcie objęła samą siebie, nakryła głowę fartuchem i zupełnie swobodnie rozpłakała się.
W tej chwili wszedł do sadu jakiś nieznajomy i stał w oddaleniu przez nikogo niedostrzeżony. Jego uwaga była skierowana na Klemensi i zajęta nadzwyczajnymi objawami jej