Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to takiego, moja ukochana?
— Odchodząc, Merion oddała mi ciebie w opiekę, tak jak ty niegdyś mnie ją poleciłeś; wiedząc, jak wy oboje drodzy mi jesteście, prosiła, abym nie odrzuciła twej miłości, którą bez wątpienia przeniesiesz na mnie, gdy się zagoi świeża rana; błagała, abym ci odpłaciła tem samem uczuciem.
— I uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi, zmuszając szczycić się tobą, Grez?
— Chciała, bym błogosławiła los za to szczęście, że jestem kochaną przez ciebie — odpowiedziała mu żona, skłaniając głowę na jego ramię.
— Posłuchaj mnie, droga — rzekł czule, biorąc ją w swe ramiona — rozumiem, dlaczego do tej pory o tem nie słyszałem, a ty ani słowem ani wzmianką nie dałaś mi tego poznać. Wiem, dlaczego, moja droga Grez, tak niechętnie zgodziłaś się zostać mą żoną. Znając to, jakże mogłem nie cenić swego szczęścia, zesłanego mi przez Opatrzność i nie błogosławić jej?
Łzy spływały po jej obliczu; płakała ze zbytku szczęścia. Alfred zwrócił się do dziecka, bawiącego się u ich nóg kwiatami i wskazał mu purpurowy blask zachodzącego słońca.
— Alfredzie — rzekła Grez, słysząc jego słowa — dziś wszystkiego powinnam się dowiedzieć, czy tak?