Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 94 —

i plątaniny, niby konary tego do upiornego użytku zeschłego lasu, ponurzy ci, nieruchomi strażnicy, pełnili swą służbę.
Powiew zimny i przenikliwy, z westchnieniem przebiegł wieżycę. Gdy ścichł, ozwał się wielki dzwon, czy też duch dzwonu.
— Co to za gość? spytał. Głos jego był głęboki i ponury, a Tobowi się zdawało, że inne postacie wtórują mu echem.
— Zdawało mi sie, że dzwony wołały mnie po imieniu — odrzekł Trotty, podnosząc ręce gestem błagalnym. — Sam nie wiem, poco tu jestem i poco przyszedłem. Słuchałem dzwonów przez długie lata i nieraz mi sprawiały przyjemność.
— A ty im dziękowałeś — rzekł dzwon.
— Po tysiąc razy — odrzekł Trotty.
— Jak?
— Jestem biedny — jąkał Trotty — więc tylko słowami mogłem im dziękować.
— A zawsze im dziękowałeś? pytał duch dzwonu. — Czy nigdy nas nie obraziłeś słowem?
— Nie — szybko odpowiedział Trotty.
— Czy nigdy nie powiedziałeś o nas nic złego, fałszywego, ujemnego? pytał dalej duch dzwonu.