Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —

wisiały jednak wyżej. Trotty, pod wpływem myśli opętańczej, czy może czarów, szedł po omacku coraz wyżej i wyżej. Nakoniec zaczął wchodzić po drabinach i z wielkim trudem, gdyż były strome i nie dawały nogom należytego oparcia.
Coraz dalej wspinał się i wdzierał; coraz dalej i wyżej i wyżej!
Nakoniec, przebywszy strych i głową wydostawszy się ponad jedną z belek, znalazł się tuż pod dzwonami. W mroku nie mógł rozpoznać ich kształtów; były tu jednak — mroczne, niewyraźne, milczące.
Ciężar ołowiany samotności i lęku przytłoczył go nagle, gdy wspinał się ku temu wyniosłemu gniazdu z kamienia i metalu. W głowie mu się kręciło. Nadsłuchiwał, poczem wydał dziki okrzyk: hallo!
— Hallo! przeciągle odpowiedziało smutne echo.
Czując zawrót głowy, zmieszany, bez tchu, pełen przerażenia, Toby rozglądnął się po błękitach nieba i padł zemdlony.