Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —

go wzdłuż pleców. Raz czy dwa razy, jednostajną powierzchnię muru przerwały drzwi czy nyża wydająca mu się tak wielką jak cały kościół; to znów miał wrażenie, że stoi na skraju przepaści, w którą runie głową na dół, aż znów rękoma wyczuł ścianę.
Coraz dalej i dalej, ciągle w kółko i wciąż wyżej i wyżej!
Wreszcie zatęchłe, ciężkie powietrze odświeżyło się powiewem wiatru, który niebawem zaczął dąć tak silnie, że Toby z trudem tylko zdołał się utrzymać na nogach. Dotarł jednak do jednego z łukowych okien dzwonnicy, sięgającego mu do piersi i trzymając się oburącz spojrzał w dół na wierzchołki dachów, na dymiące kominy, na plamy świetlne i refleksy (w dzielnicy, gdzie przebywała Małgosia, dziwiąc się, gdzie on może być, a może nawet wołając na niego) stłoczone w jedną masę mgieł i ciemności.
Oto izdebka, do której przychodzili dzwonnicy. Pochwycił jeden z wytartych od używania sznurów, zwisających przez otwory dębowej powały. W pierwszej chwili się przestraszył, gdyż myślał, że to włosy; następnie zadrżał na myśl, że mógłby przebudzić wielki dzwon. Dzwony