Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —

ze spojrzeniem Małgosi, która, siedząc naprzeciw niego z założonemi rękoma, z radosnym uśmiechem przyglądała się jego postępom w jedzeniu.
— Niech mi Bóg wybaczy! wykrzyknął Toby, opuszczając nóż i widelec. — Moja gołąbko, Małgosiu! Czemu mi nie zwróciłaś uwagi, że jestem tak nieroztropny?
— Jakto, tatku?
— Ot, siedzę tu — ze skruchą tłómaczył się Toby — i napycham sobie żołądek i brzuch, a ty siedziś przedemną na czczo i pościsz i nie chcesz jeść, gdy...
— Ja już jadłam, tatku — przerwała córka. — O poszczeniu niema mowy; jadłam także.
— Głupstwo — odparł Trotty. — obiad dla dwojga tego samego dnia! To niemożliwe! Taksamo mogłabyś mi opowiadać o dwóch świętach Nowego Roku w tymsamym dniu, albo o tem, że przez całe życie posiadałem funt sterlingów go nie naruszyłem.
— A jednak jadłam obiad rzekła Małgosia, podchodząc bliżej. — Jeśli się napowrót zabierzesz do swojego, to ci zaraz opowiem, jakim sposobem się to stało i gdzie; i powiem ci też, jak mi