Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  15  —

— Ach, południe! powtórzył Toby, posługując się swą rękawiczką z prawej ręki jak małą bokserską i chłoszcząc nią swą pierś, zato, że była zimną. Ach-ch-ch!
Poczem znów przez jakie dwie minuty galopował w milczeniu.
— To nic — znów począł Toby, (ale nagle przerwał i z wyrazem wielkiego zainteresowania, a także pewnego niepokoju zaczął starannie obmacywać swój nos, w całej jego długości. Wnet był z tem gotów, gdyż nos jego nie posiadał rozmiarów imponujących.
— Myślałem, że odpadł — rzekł Toby do siebie, galopując dalej. — Wszystko jednak w porządku, bo prawda, nie mógłbym mu robić wyrzutów, gdyby się oddalił; ciężką ma służbę w tem zimnie, a niewiele może się spodziewać, jako że nigdy nie miewam kataru. W najlepszym wypadku, biedne to stworzenie dosyć się namęczy; bo jeśli nawet czasem powącha coś dobrego, co się rzadko zdarza, to tylko z cudzych rondli.
Myśl ta nasunęła mu drugą, której nie doprowadził był do końca.
Niema nic regularniejszego — mówił; do siebie Toby — od powracania pory południowej, a nic nieregularniejszego od