Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —

— Ona umarła — wykrzyknął stary człowiek — Małgosia umarła. Duch jej mnie woła. Słyszę go.
— Duch twej córki opłakuje zmarłe i przyłącza się do zmarłych — zmarłe nadzieje, zmarłe złudzenia, zmarłe sny młodości — odparł dzwon — lecz ona żyje. Z jej życia naucz się żywej prawdy. Naucz się od istoty, sercu twemu najdroższej, jak źli są ci, którzy złymi przyszli na świat. Spójrz, jak pączek ten, płateczek po płateczku opada z najpiękniejszej szypułki i spójrz, jaki jest biedny i smutny. Idź za nim! W rozpacz!
Wszystkie cienie wyciągnąwszy prawe ręce, wskazywały ku dołowi.
— Duch dzwonów będzie ci towarzyszył — rzekła postać — idź, on pójdzie za tobą.
Toby się odwrócił i ujrzał — dziecko! Dziecko, które Will Fern niósł na ulicy, dziecko, nad którem czuwała Małgosia, lecz które teraz spi.
— Ja sam je niosłem dziś wieczór — rzekł Trotty — w tych oto ramionach.
— Pokaż mu, co on nazywa sobą samym — rzekły ciemne postacie, jedna za drugą.