Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Znowu wydała mu się dzieckiem, jakie znał przed laty. Panna Dombi w tej chwili wcale nie była kobietą, do stóp której radby złożył wszystkie skarby świata.
— Pamięta pan, Walterze, nasze pożegnanie przed odjazdem?
Sięgnął ręką ku sercu i wydobył mały woreczek.
— Zawszem go nosił tutaj — ukazał na serce. Gdyby mi los przeznaczył nie oglądać świata, poszedłby ze mną na dno morza.
— I znów nosić go będziesz, drogi Walterze — dla mnie... dla naszej dawnej znajomości?
— Tak, do śmierci.
Podała mu rękę z taką niewinną prostotą, jak gdyby chwila zaledwie minęła od czasu, gdy otrzymał od niej ten dar pożegnalny.
— Serdeczniem temu rada. Pamięta pan, myśl o tej zmianie mogła przyjść nam do głowy tego wieczora, gdyśmy rozmawiali?
— Nie — odrzekł zdziwiony młodzian.
— Tak, Walterze. Stałam się wtedy narzędziem zburzenia pańskich widoków i planów. Lękałam się nawet tej myśli, teraz wiem to napewno. Byłeś pan wówczas zdolny utaić to przedemną, ale nie możesz teraz, choć usiłujesz wspaniałomyślnie dokonać tego. Dzięki ci za to, Walterze.