— Czy nie było nocy? Czy wciąż jeszcze dzień?
— Wieczór — i cudowny! Proszę spojrzeć. Ja zejdę na dół i przygotuję posiłek. Przyjdzie pani sama?
Florcia zapewniła, że ma dość siły. Kapitan znalazł się już w jadalni i zajął się pieczeniem pulardy dawno przygotowanej. Gdy Florcia nadeszła, usadził ją na kanapie, nakrył stół białym obrusem i zastawił pulardę, jakiś sos jajeczny, kartofle, szparagi i sałatę.
Florcia dla dogodzenia poczciwemu gospodarzowi — jadła. Gdy się nasyciła, zaczęła się krzątać około porządku ku nieopisanemu zachwytowi kapitana. Ale kiedy w poczuciu gospodarskich starań zdjęła z kominka jego fajkę i prosiła go, żeby palił, dobry kapitan tak był zdumiony tą jej troskliwością, że przez chwilę trzymał cybuch tak, jak gdyby ta osobliwość po raz pierwszy znalazła się w jego rękach. Potem zaś, kiedy wyjęła z kredensu rum i sporządziła doskonały grog, kapitan, zachwycony, mało się nie rozpłakał. Nareszcie usiadła i zaczęli rozmawiać.
Zawsze jednak było coś tajemniczego w jego minie. Na kominku trzaskał ogień, cienie biegały po ścianach, błyski jakieś latały po filiżankach i łyżeczkach. Kapitan zdobył się w końcu na odwagę.
— Nigdy pani nie była na morzu?
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/79
Wygląd
Ta strona została przepisana.