Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okrętowy, zasłany białem jak śnieg prześcieradłem. Mały stolik ozdobił się symetrycznie ułożonymi drobiazgami: tu leżały szczypczyki srebrne do cukru, dwie łyżeczki do kawy, doniczka kwiatów, teleskop, srebrny zegarek, grzebyki, śpiewnik, różne inne skarby tego rodzaju. Nareszcie zasłonił okno, rozesłał na podłodze dywan, obejrzał to wszystko z zachwytem i wrócił na dół. Do tej ustroni odprowadził Florcię z Dyogenesem i prosząc ją, aby się położyła — wycofał się na palcach z pokoju.
Tego dnia kapitan raz tylko wychodził z domu. Nie bawił długo, ale wrócił wzburzony i blady jak płótno. Na oczach widniały wyraźne ślady łez. Stracił — zdawało się — zdolność mówienia — i dopóty milczał, aż się pokrzepił tęgim haustem rumu, dobytego z szafy. Siadł za stołem, oparł głowę na ręce i pogrążył się w głębokie rozmyślania.
Dopiero wieczorem udał się na górę. Florcia cały dzień przespała. Słońce już zapadło za rzekę, kiedy otworzyła oczy — i wszystko przypomniała.
— Cóż, moja pociecho — jak się pani czuje?
— Mój przyjacielu, czy to pan? — zawołała Florcia. Spałam zdaje się, bardzo długo Kiedym tu przyszła? Wczoraj?
— Dziś — i niech błogosławiony będzie dzień ten na wieki.