Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Muszę zwrócić najpierw uwagę pani na to, że jej postawa przybiera cechę jakiejś groźby. To pani wcale nie przystoi.
Edyta zaśmiała się, a śmiech ten wstrząsnął jej głową, że brylanty zadrgały w jej włosach.
Karker słuchał z oczami spuszczonemi.
— Co do córki — to jej powinności względem mnie są tego rodzaju, że ma z góry wiedzieć, czego się wystrzegać. W tym względzie jesteś pani dla niej pouczającym przykładem: niechajże zeń korzysta. Nie zaszkodzi to wcale jej cnocie, że się dowie, jaką plamą bywa niekiedy pycha i jak tępić ją należy wszelkimi środkami, zwłaszcza gdy łączy się z nią niewdzięczność. Interes i żądza wywyższenia się odegrały chyba niemałą rolę u pani, gdyś miała zająć to miejsce. Gorżka to prawda. Trzeba tedy, abyś pani wytępiła w sobie ducha oporu i niesforności.
— Tak więc — mówiła Edyta — nie dość panu, że między nami nieporozumienia; nie dość, że pan w nie wciągasz swego sługę, nie dość, że córkę czynisz świadkiem piekielnej mojej męki, nie dość, że dzień ten wśród wszystkich pamiętny mi ową szatańską walką, od której za grób uciechym chciała. Wszystkiego tego masz za mało, dumny szaleńcze! Dodajesz jeszcze ostatnią nikczemność, wskazując jej odmęt, w jaki wpadłam, skoro wiesz,