— Jeszcze by też! Dla czego ma się zmieniać? Czy to mu co dolega? Jam się za to zmieniła za dwudziestu ludzi. Czy tego nie dosyć?
— Ot, jak sobie jedzie! Piękny, rzeźki pan na dzielnym rumaku, a my tymczasem rzucamy się w błocie...
— Bośmy też i z błota rodem. Rumak jego może nas deptać podług woli.
W tej chwili wracał Tokarz, wiodąc białonóżkę swego pana. Stara wpiła się oczami w twarz chłopca. Skoro zrównał się z niemi, podbiegła i uderzyła go po ramieniu.
— A gdzieś się to zabawiał przez ten czas, mój wesoły Robie?
— O, dajże spokój biednemu słudze, pani Braun. Zdobył on uczciwy kawałek chleba i dobrze się zachowuje. Jak ci nie wstyd, pani Braun! Zaczepiasz mnie na drodze! Gdyby ci dać takiego konika, zarazbyś zeń wyprawiła ucztę dla psów i kotów. Gdziem się zabawiał? A na co ci to wiedzieć? Myślałem, że kości twoje dawno wybrały się w daleką podróż!
— Tak to rozmawiasz ze starymi przyjaciółmi? Jam go, bywało, miesiącami utrzymywała, kiedy łowił gołębie — masz wdzięczność za to!
— Odczep się pani ze swymi gołębiami. A jakże zdrowie twe, pani Braun? I czego sobie życzysz odemnie?
Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/56
Wygląd
Ta strona została przepisana.