Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ukradkiem podeszła do łoża i bez tchu prawie ucałowała go w policzek. Potem odważyła się nawet położyć twarzyczkę swą koło jego głowy i otoczyć ramieniem poduszkę, na której spoczywała głowa. Zbudź się, skazany na ofiarę, dopóki córka twa blizko! Czas mknie chyżo i groźnie stąpa. Oto już w twym domu! Zbudź się!
Modliła się w duszy, żeby Bóg błogosławił ojca i skruszył serce, jeśli można; a jeśli nie można, żeby mu przebaczył winy i jej darował tę może nierozsądną modlitwę. Potem jeszcze raz spojrzawszy na śpiącego, po cichutku opuściła pokój i przeszła koło drzemiącej wciąż klucznicy.
Śpij teraz, panie Dombi, śpij spokojnie, ile wola. Ale ockniesz się, wyrodny ojcze i szczęście twoje, jeśli przebudzenie się twe napotka ten sam wzrok córki, pełen miłości i tęsknoty.
Boleśnie ściskało się serce Florci idącej na górę. Spokojne domostwo wydawało się jeszcze posępniejszem. Uśpienie śród głębokiej północy nosiło uroczyste znamię śmierci i życia. Nogi Florci drżały i nie mogła trafić do swego pokoju. Otworzyła drzwi do salonu, usiadła przy oknie i spojrzała na bezludną ulicę.
Wiatr wył przed oknami sennych domów. Lampy świeciły się mdło i jak gdyby chwiały