Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Tuts zaczęła płakać.
— Zuzanno, moja najdroższa, przypomnij, co mówił doktór. Płakać nie trzeba.
Pani Tuts szybko się uspokoiła, podbiegła do męża i zaczęła go zaklinać, żeby natychmiast jechać do ukochanego gołąbka; Tuts nie pozostał obojętnym na te prośby, postanowiono zatem jak najprędzej udać się w drogę.
Dombi mieszkał teraz w Londynie za miastem, na jednem z przedmieść. Rolety były spuszczone, w całym domu cisza. Zaraz po przybyciu pani Tuts porwała na ręce jakieś dziecię, usiadła z niem na stopniach schodów i zaczęła zapamiętale pieścić i całować z macierzyńskim zachwytem. Florcia znalazła się obok — i trudno było sprawdzić, kto był droższym dla pani Tuts: matka czy dziecię.
— Tatuś pani bardzo chory, najmilsza moja panienko? — spytała Zuzanna.
— Bardzo, bardzo chory. Zuzanno, proszę, nie nazywaj mnie po dawnemu. A to co? — zawołała Florcia, spojrzawszy ze zdumieniem na ubiór Zuzanny — dawny strój, moja droga — dawny kapelusz, dawne wszystko?
Zuzanna zaczęła całować ręce swej pani.
— Proszę mi pozwolić to wyjaśnić, panno Dombi — rzekł Tuts występując. — Żona moja, to najdziwaczniejsza dama, co się zowie. Jeszcze zanim wzięliśmy ślub, tysiąc razy powtarzała, że gdy pani wróci, będzie przychodziła