Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powinieneś dziękować Bogu, że teraz będziesz w dobrem towarzystwie.
— Ja też dziękuję. Na poprawę nigdy nie późno. Użyję wszystkich sił, żeby stać się porządnym człowiekiem. Mam nadzieję, że niedługo i matka, i ojciec, i bracia, i siostry zobaczą, jak ich kocham i szanuję.
— Dobrze, mój przyjacielu, dobrze. Miło mi to słyszeć. Teraz zjedz chleb z masłem i wypij z nami szklankę herbaty.
— Dziękuję pani.
I Tokarz jął zmiatać chleb i popijać herbatę z apetytem indywiduum, które od kilku dni pozostawało na surowej dyecie.
Skoro panna Toks włożyła czarny kapelusz i zarzutkę, Rob pożegnał się ze swą najlepszą matką i udał się za nową panią.
Polli zgasiła światło, zamknęła drzwi, oddała klucz stróżowi i ułożyła się do snu z myślą, jaką przyjemność sprawi jej powrót kolejowemu maszyniście.
A opustoszały pałac pana Dombi, niemy i głuchy, wznosił się teraz na nudnej ulicy nakształt chmurnego olbrzyma, na czole którego widniał groźny napis: „Dom ten do sprzedania lub do wynajęcia.“