Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ona mniej szalała aniżeli ja? Nie mniej, a jednak moja tylko córka zasłabła i ginie...
Tu stara zaśmiała się, a śmiech ten rozlegał się straszniej niż krzyk. Wstała i wyszła do sąsiedniego pokoju i siadła na poprzednie miejsce.
Oczy Alicyi zwrócone były na Henrykę.
— Pani nie opuści mej matki? Przebaczyłam jej wszystkie winy. Wiem, że bardzo smuci się przezemnie. Pani o niej nie zapomni?
— Nigdy, Alicyo.
Jeszcze chwilę. Ułóż pani głowę moją tak, bym mogła na jej dobrem licu widzieć słowa, jakie mi pani czytać będzie.
Henryka spełniła jej życzenie i zaczęła czytać. Czytała jej tę księgę, w której niemocny, cierpiący, udręczony człowiek zawsze znajduje ukojenie i osłodę dla strudzonej duszy. Czytała, jak niewiasta pewna ślepa, chroma, trędowata, splugawiona zwyrodnieniami duszy i ciała, uzyskała przebaczenie i nagrodę, której nie odejmie żadna ludzka siła.
— Jutro rano, Alicyo, przyjdę jak najwcześniej.
Błyszczące oczy przymknęły się na moment, lecz znów się wnet rozwarły. Alicya z przejęciem ucałowała rękę swej dobrodziejki. Te same błyszczące oczy śledziły ją do progu. W ich blasku i na ukojonem obliczu spoczywał pożegnalny uśmiech.