Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jasny wyraz twarzy wcale się nie stał chmurnym wskutek słów tych. Pan Morfin zauważył to z niejakiem zdziwieniem i powtórzył:
— Nigdy. Proszę przypomnieć, co mówiłem. Nie znalazły się w tym czasie zgoła środki oddziałania na szefa. Trudno było z nim dysputować, nawet czasem zbliżyć się ku niemu. Stało się, co było do przewidzenia. Dom runął i żadna siła go nie podźwignie.
— A pan Dombi osobiście zubożał?
— Zubożał.
— Nie pozostawi wcale dla siebie mienia?
— Żadnego.
Jakiś wesoły wyraz oczu Henryki dziwił go coraz więcej. Spojrzał na nią uważnie i rzekł:
— Nie znam dokładnie wszystkich źródeł dochodów pana Dombi. Są one wielkie bez wątpienia, lecz i zobowiązania jego ogromne. Pan Dombi uczciwy wysoce. Wielu na jego miejscu zdecydowałoby się na układy dla własnego ocalenia. Ale w takim wypadku mogłyby urosnąć do wielkich procentów straty domów, które łączyły długoletnie stosunki z domem Dombi i Syn. Pan Dombi tego nie zrobi. Postanowił płacić wszystkim do ostatecznego wyczerpania środków, którymi rozporządza. Powiedział: niech biorą i wszystko oczyszczą. Dom runie, ale wierzyciele moi wiele nie stracą. Duma pana Dombi przedstawia się w tym razie w dobrem świetle.