Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie myśl o niej, gołąbku. To już jej nałóg. Mów ze mną. Widziałeś ty tę panią, gołąbku?
— Jaką panią?
— Niby też to nie wiesz, kochanku?
— Naprawdę nie wiem — jęczał błagalnie Tokarz.
— Panią, która przyjeżdżała do niego, pani Dombi, czy jak?
— A, tak, przypominam, widziałem ją raz.
— Kiedyż to? Tego wieczora, gdy z nim wyjechała? Aha, po oczach widzę, że właśnie tego wieczora.
— Niechże będzie i tak, skoro widzisz po oczach; niema co tedy wpijać kleszczów w biednego chłopca, by mu język rozwiązać.
— Dokądże wyjechali tej nocy, Robie? Jak wyjechali? Gdzieś ją widział? Śmiała się? Płakała? Mów wszystko, duszko — krzyczała stara, porwawszy go za ręce, a oczy jej biegały i skrzyły się niezwykłym blaskiem. — No — otwieraj gębę. Muszę wszystko wiedzieć. Naprzód! Wszak oddawna powierzamy sobie sekrety — czy nie tak? Nie zdradzimy się nawzajem. Najpierw — dokąd wyjechali, Robie?
Nieszczęsny Tokarz westchnął ciężko i milczał.
— Ogłuchłeś? czy co? — pytała gniewnie stara.