Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uspokój się matko; słyszysz, co mówi? Pomacaj go jeszcze trochę, a jeśli się nie podda, możesz go skręcić.
Ulegając słowom córki, pani Braun zmiękła i znów przyjęła w objęcia Tokarza, który musiał się odwzajemnić. Zajął potem krzesło obok starej, ta go objęła za szyję, dając do zrozumienia, że zapomina uraz.
— No, cóż duszko, jaki teraz pan twój — zaczęła, gdy wypili na zgodę po szklaneczce.
— Tss. Ciszej, bój się Boga. Nic, tak sobie, zdrów chwała Bogu, dziękuję.
— Straciłeś służbę?
— Nie to, żebym stracił, nie to, żebym miał. Nie chwaląc się, powiem, że pensya mi wciąż się wypłaca.
— A za co to, Robie?
— A tak. Szczególnego zajęcia niema, ale zawsze kazano ostro czuwać.
— Pan zagranicą?
— Ale co ty sobie myślisz! Proszę cię, mówmy o czem innem.
Pani Braun zerwała się i przerażony Tokarz zaczął bąkać:
— Tak, pani Braun, tak; zdaje mi się, że on naprawdę zagranicą. W co ona tam się tak wpatruje? — dodał wskazując na córkę, której oczy wlepione były w twarz za drzwiami.