Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale czego mi brak — ciągnęła pani Skiuten, zlekka dotykając swej szyi — to serca.
Stara dama mimowoli wyrzekła okropną prawdę.
— Czego brak naszej sferze — to szczerości, prostoty, swobodnej wymiany myśli i uczuć. Bardzo jesteśmy sztuczni.
W istocie my jesteśmy sztuczni.
— Jednem słowem, trzeba mi natury: ona czarująca wszędzie i zawsze.
— Natura zaprasza cię, mamo, iść naprzód, jeżeliś gotowa — zauważyła niecierpliwie młoda dama.
Na tę wzmiankę wysoki paź, który gapił się z otwartą gębą na nowych znajomych, znikł nagle za grzbietem fotela, jakby się w ziemie zapadł.
— Czekaj Witers. Gdzie pan mieszkasz, potworze?
Major uwiadomił.
— Możesz pan nawiedzać nas wieczorami, tylko bez figlów. Jeżeli pan Dombi zaszczyci nas swemi odwiedzinami, będziemy mu bardzo rade. Ruszaj Witers!
Pan Dombi skłonił się. Major spieszył przycisnąć do sinych warg koniuszki palców, złożonych a la Kleopatra na poręczy fotelu.
Stara dama udarowała ich pełnym wdzięku uśmiechem i dziewiczym ruchem ręki, młoda