Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobranoc, ojcze.
Wchodząc na górę, jeszcze raz obejrzała się, jakby chciała wrócić lub żywiła jaką nadzieję. Lecz trwało to chwilę. Ojciec stał bez słowa i bez ruchu na dole, dopóki nie znikła i nie ucichł szelest jej sukni.
O, tak! Przypomni to pan Dombi po latach. Ulewny deszcz bił w dachy, wiatr dziko gwizdał w około domu — złe wróżby! Przypomni to sobie pan Dombi po latach!
Ostatnim razem, gdy na nią tak patrzył z dołu, wstępowała na górę z jego synem na rękach. Wspomnienie to nie wzruszyło go. Wszedł nazad do pokoju, zamknął drzwi, usiadł w fotelu. Córka dlań nie istniała. Natomiast Dyogenes czatował niecierpliwie na nieobecną panią.
— O, tak, miły Daj! Pokochaj mię dla braciszka.
Dyogenes kochał już ją całem sercem i całą swą psią naturą nie dla innego, lecz dla własnej jej istoty i wyrażał swe wiernopoddańcze uczucia. Skakał, wykręcał się, a w końcu stanął na tylne łapy, zaczął drapać we drzwi, aż wreszcie zmiął swą pościel i ułożył się na deskach. A Florcia usnęła i widziała we śnie grupę rumianych dzieciaków, które pieścił ojciec.