Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziękuję pani, panno Dombi,
I ogłosiwszy tę nowinę, pan Tuts znów pogrążył się w milczeniu.
— Pan już chyba opuścił zakład doktora Blimbera?
— Jakże, zupełnie opuściłem.
I znowu umilkł, co trwało parę minut. Poczem rzekł:
No, pożegnam panią, panno Dombi.
— Jakto? Pan już odchodzi? — spytała Florcia, powstając.
— A nie wiem doprawdy. Nie, jeszcze nie zaraz — rzekł pan Tuts, siadając znowu wbrew oczekiwaniu. — Jabym chciał, panno Dombi...
— Proszę, niech się pan nie krępuje, panie Tuts. Mnie bardzo przyjemnie usłyszeć od pana cokolwiek o mym braciszku.
— Jabym chciał — zaczął Tuts i twarz mu się rozjaśniła wyrazem żywej sympatyi. — Biedny Dombi! Oto wcale nie myślałem, żeby Bordżes i Ska, doskonali krawcy, panno Dombi, tylko bardzo drodzy; myśmy z braciszkiem często o nich mówili, czyż można było przewidzieć, że będzie się u nich musiało zamawiać to ubranie! — pan Tuts był w żałobie. — Biedny Dombi! Prawda, panno Dombi? — kończył, z trudnością tłumiąc łzy.
Tak.