Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

trąconego dziecka przejęło się współczuciem dla cierpiącego ojca, albo może ujrzała w tem gorącą chęć serca osierociałego przylgnąć do drugiego serca, albo może poprostu przejął ją rozpaczny jęk sieroty, dla której teraz cały świat zamieniał się w posępną pustynię — dość, że panna Toks na widok dziewczęcia klęczącego roztkliwiła się, zaczęła głaskać Florcię po główce i odwracając się, zalała się łzami, nie czekając tym razem przedwstępnych wskazówek od swej mądrej kierownicy.
Co dziwniejsza, że pani Czykk, dama charakteru surowego i wyniosłego, straciła równowagę duszy i milczała, spoglądając na śliczną młodzieńczą postać, pełną niewysłowionej tkliwości i współczucia. Wkrótce opanowała się i podnosząc głos, ciągnęła z wielką powagą:
— Florciu, drogie dziecko, twój biedny ojciec bywa niekiedy dziwny i pytać mnie o niego to samo, co pytać o rzecz, na zrozumienie której brak mi pretensyi. Nikt chyba nie posiada więcej odemnie wpływu na niego, a jednak ostatnimi czasy niewiele z nim mówiłam. Widziałam go dwa czy trzy razy i przelotnie. Wszak pokój jego zawsze zamknięty. Powiedziałam ojcu: „Pawle“ — właśnie tak się wyraziłam — „Pawle, możebyś, mój drogi, użył jakiego środka podniecającego?“ A ojciec twój odrzekł: „Luizo, zostaw mnie. Nic mi nie potrzeba. Najlepiej mi być samemu. “ Gdyby