Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O zmroku jawią się goście dawni: cicho i uroczyście kroczą w swem obuwiu, owiniętem flanelą. Za nimi niosą łoże spoczynku wiecznego, straszne łoże dla dziecka, uśpionego snem wiekuistym. Przez cały ten czas nikt nie widzi osierociałego ojca, nawet kamerdyner. Siada on w ciemnym kącie, gdy tylko kto do jego pokoju wejdzie, a chodzi wymierzonym krokiem, gdy zostaje sam. Nad ranem opowiadają, jakoby w głęboką północ udał się na górę i siedział w pokoju zgasłego syna do wschodu słońca.
W biurach w City szkła okien szczelnie zasłonięte okiennicami i mrok wewnątrz włada. Zwykły ruch zamarł. Pisarze tracą chęć do pracy, odwiedzają restauracye, spożywają kotlety i przechadzają się na wybrzeżu Tamizy. Posłaniec Percz powoli i niechętnie spełnia polecenia, zagląda z kolegami do znanych piwiarni i gawędzi z ożywieniem o marności życia. Wieczorami wcześniej niż zwykle wraca do domu i raczy panią Percz cielęcymi kotletami i szkockiem piwem. Pan Karker nikogo nie częstuje i jego nikt nie ugaszcza. Siedzi sam w swym gabinecie i cały dzień się uśmiecha.
Oto cała gromadka różowych dzieciaków wygląda z okien naprzeciw domu pana Dombi. Zachwycają się karymi końmi z pióropuszami na łbach u bramy Dombi. Ruszyły konie i powiozły czarną karetę, a za karetą powlókł