Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie do ciebie należy, Nedzie Kuttl. Spodziewam się, że spełnisz mą wolę; niech cię Bóg błogosławi za miłość twą i usługi, oddane Salomonowi Hilsowi.“
— Bensbi — zawołał kapitan z powagą zwracając się do nieomylnego kolegi. — Cóż ty na to powiesz? Oto siedzisz tu, jak człowiek, nawykły od dzieciństwa rozmyślać i najzawilsze domysły niczem są dla ciebie. Cóż tedy na to powiesz?
— Jeżeli — odrzekł Bensbi — stało się, że on w istocie umarł, to sądzę, że już nigdy nie powróci. A gdyby się stało, żeby jeszcze żył, to mojem zdaniem — mógłby wrócić. Czy powiedziałem, że wróci? Nie. A czemu nie? A temu, że sens tej uwagi zależy od jej stosunku do rzeczywistości.
— Bensbi — zawołał znowu kapitan — głębokie są twe myśli i nie do objęcia zwyczajnym rozumem; ale co się tyczy woli tego testamentu, nie mogę i nie chcę wchodzić w posiadanie majątku.
Będę się nim tylko opiekował w tej nadziei, że prawy właściciel — stary Sol — wróci żyw i zdrów, choć o nim dotąd żadnej niema wieści. Teraz, Bensbi, co myślisz o tych papierach? Czy nie trzebaby na kopertach oznaczyć, że takie a takie papiery tego a tego dnia rozpoznane przez Jana Bensbi i Edwarda Kuttla? Bensbi zmrużył oczy, wziął pióro,