Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to, że mi wypadnie wziąć od pana swoje gołębie.
— Jakże to?
— Tak, że opuszczam pana, jeżeli pan nie ma nic przeciw temu.
— Odchodzisz? Dokądże odchodzisz?
— Czyż to pan nie wie, że postanowiłem porzucić pana?
Kapitan złożył gazetę, zdjął okulary i chwilę patrzył na chłopca.
— O, tak, panie kapitanie. Odchodzę. Myślałem, że pan już się tego domyślił.
— I ty zatem zbierasz się uciec odemnie?
— Niech się pan nie gniewa i nie nazywa mnie zbiegiem. Wszak nie zrobiłem panu żadnej krzywdy. Nic panu nie ukradłem, nie podpaliłem. Czyż tak dobrzy ludzie nagradzają wierną służbę?
— Czyś już znalazł inną służbę?
— Tak, znalazłem inną służbę. I jaką jeszcze! Przyjmą mię tam bez rekomendacyi. Niech się pan wstydzi, że mnie tak oskarża!
— Słuchajno, kochanku. Radzę ci milczeć!
— Nie odejmie mi pan dobrej sławy.
— Kochanku, o słyszałeś ty o drobiazgu, co to się nazywa pętlą na szyję?
— Czy słyszałem o sznurku? Nie, kapitanie, nie słyszałem.