Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na miękkiej dłoni jego przyjaciela odbiły się wszystkie szczeliny i rysy tatuowania.
Żegnam pana — mówił — żegnam, drogi przyjacielu. Ja wogóle trzymam język za zębami i nie lubię na próżno bałakać. A o sprawie pogawędzić z rozumnym i wykształconym człowiekiem, to moja przyjemność. Daruj pan, że tak bez ceremonii oderwałem pana od pańskich zajęć.
— Nic nie szkodzi.
— Dziękuję. Moja kajuta nieduża, lecz zaciszna i czysta. Jeżeli pan kiedy będziesz na placu Okrętowym, wyszukaj pan dom Mac Stringer, niewielki dwupiętrowy, numer dziewiąty, trąć pan drzwi i wejdź na górę. Będzie mi zawsze miło widzieć pana. Do widzenia.
Po tem uprzejmem zaproszeniu kapitan wyszedł, pozostawiając pana Karker w poprzedniej pozycyi koło kominka. Jego przenikliwe i chytre spojrzenie, obłudne, wiecznie uśmiechnięte usta, czysty wykrochmalony kołnierz i same bokobrody, nawet powolny ruch ręki wzdłuż białego gorsu i czerwonych tłustych policzków, — wszystko to mocno przypominało jakieś dzikie zwierzę z gatunku kotów.
Niewinny kapitan Kuttl wyszedł z gabinetu w błogim stanie złudzenia. „Trzymaj się mocno, Ned — mówił do siebie. Dziś postanowiłeś o losie młodych ludzi.“ Przez cały ten dzień, upojony czynem bohaterskim, wydał się tajem-