Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słowo twym uszom, niech ogłuchną! Jeżelim dotknęła warg twoich, niech to dotknięcie wszczepi ci zarazę! Przekleństwo domowi temu! Sromota i hańba twej głowie! Przekleństwo twemu otoczeniu!
Cisnęła pieniądz na ziemię i zdeptała go nogą.
— Niech prochem staną się twe pieniądze! Za królestwo niebieskie ich nie przyjmę! Wolałabym oderwać poranioną nogę, aniżeli ogrzać ją w twym przeklętym domu!
Henryka, blada i drżąca, wstrzymywała brata, a furya szalała.
— Ulitowałaś się nademną i przebaczyłaś mi w pierwszym dniu mego powrotu. Dobrze! Odegrałaś przedemną rolę cnotliwej kobiety. Dobrze! Podziękuję ci na śmiertelnem łożu, pomodlę się za ciebie, za twój ród, za twe plemię! Bądź tego pewna!
Hardym ruchem podniosła głowę i skryła się w mrokach burzliwej nocy. Stara usiłowała jeszcze podjąć z chciwością pieniądz, lecz córka silnem szarpnięciem pociągnęła ją i podążyły z powrotem do swego barłogu w głuchym zaułku ogromnego miasta, pogrążonego w tumanie. Matka przez całą drogę stękała i skarżyła się na niesforną córkę, która już spała mocnym snem na legowisku, kiedy matka wciąż jeszcze biadała, żując bezzębnemi szczękami czerstwą skórkę chleba.