Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poprawiła ubiór, usiadła przy ogniu i wpatrzyła się w dogorywające węgle.
— Czyżbyś się naprawdę spodziewała, matko, że powrócę taką młodą, jak byłam przed wyjazdem? Czyś myślała, że życie tam mnie rozpieści i usposobi do czułych powitań?
— Nie to, nie to!
— Cóż zatem? Precz z zagadkami, bo odejdę!
— Otóż to ona! Oj, oj! Po tylu latach rozłąki grozi, że znowu mnie porzuci.
— Jeszcze ci powtarzam, że w rozłące nie samaś ty tylko żyła. Wróciła surowszą, powiadasz? Czego żeś oczekiwała?
— Surowszą ku mnie! Własnej matce.
— A któż, jeśli nie matka była powodem tej surowości? Zrozumiejmy się. Odjechałam dziewczyną, wróciłam kobietą. Odjechałam niesforną córką, wróciłam temże. Nie pełniłam swych obowiązków przedtem, nie mam zamiaru ich pełnić obecnie. Ale rzecz w tem, czyś ty swe obowiązki względem mnie wypełniła?
— Ja? Obowiązki matki względem własnego dziecka?
— Cóż? Razi to twe uszy? Myślałam ja dość o tem na obczyźnie. Od dzieciństwa mówiono mi o obowiązkach względem ludzi; ale nikt ani słówkiem nie napomknął o obowią-