Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uśmiechem i błogosławieństwem na ustach. Szczęśliwa Florcia!


XXIX. Pani Czykk przejrzała.

Panna Toks ani domyślała się, że dom pana Dombi otoczony rusztowaniami. Pewnego pięknego poranku raczyła w swej świątyńce na Książęcej Łące spożywać zwykłe swe śniadanie, tj. francuską bułeczkę, jajo na miękko i skrzydełko kurczęcia ze szklanką herbaty. Skończywszy je, urocza panna zabrała się do porządków w swym saloniku. Tego poranku spełniała to jakoś wolno i niechętnie, poczem siadła w zamyśleniu przed oknem i spoglądała na ulicę. W tej chwili przed oknem pojawił się roznosiciel kwiatów i zawołał: kwiaty, konwalje, kwiaty — stokrotki! Panna Toks odwróciła się i myśl o krótkości życia, nie wiedzieć dla czego, utkwiła w jej głowie. Nastąpi pora, że i ona, Lukrecya Toks, zwiędnie jak stokrotka, zerwana ręką bez litości!
Stąd myśl jej przeszła na pana Dombi, zapewne dla tego, że major już wrócił i uprzejmie kłaniał się jej z okna. Jaki też pan Dombi teraz po podróży? Czy ukoiła się znękana dusza jego? Czy zechce ożenić się