Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gotowawczych starzec doszczętnie utracił panowanie nad sobą. Chodził, krzątał się, myślał o wszystkiem i o niczem.
Czas odjazdu szybko się zbliżał.
Kapitan Kuttl codziennie dowiadywał się o szczegóły sprawy, widział zbliżanie się terminu, a tymczasem nie było możności rozpoznania istoty sprawy. Długo i daremnie suszył sobie głowę, wreszcie idea niezrównana olśniła go. — A gdybym tak wstąpił do pana Karkera? Możnaby i od niego dowiedzieć się o kierunku wiatru.
Ta idea bardzo mu się podobała. Teraz dopiero wyświadczy przyjaciołom przysługę. Rozumie się, najsamprzód rozezna sposób myślenia i charakter pana Karkera, a już potem w miarę okoliczności rozgada się z nim mniej lub więcej otwarcie.
Tegoż dnia Kuttl bez wiedzy Waltera, który w domu sposobił się do dalekej podróży, przywdział swe półbuciki, ozdobił gors koszuli szpilką i ochoczo udał się na drugą swoją wyprawę. Nateraz nie miał bukietu; natomiast w jednej z pętlic jaśniał cudowny i świeżutki kwiat słonecznika, nadający kapitanowi wygląd zamiejskiego obywatela. Z kwiatem i ze swą sękatą laską kroczył ku biurom Dombi i Syna — za chwilę stanął przed figurą Percza.
— Przyjacielu — rzekł śmiało i stanowczo — czy macie tu zarządcę, nazwiskiem Karker?