Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Edyta przyglądała się matce, lecz na te wywody Karkera — wzrok jej zwrócił się ku panu Dombi z wyrazem głębokiego lekceważenia, a wyraz ten pochwycił zarówno Karker jak Dombi, który jednak wytłómaczył go na swą korzyść.
— Na nieszczęście, pani już zna te strony? — spytał Dombi.
— Znam.
— Lękam się, że się pani znudzi.
— O, nie znudzę się.
— Jesteś we wszystkiem podobna do kuzyna Feniksa. Dziwny to zapaleniec.
— Wszyscyśmy zapaleńcy, mamo.
— Tak, moja droga. Ale nie skarżę się. Niepokój ducha nagradza się słodkiemi serca wzruszeniami. Jeżeli, jak powiada kuzyn Feniks, od miecza zbyt prędko psuje się... ach jak się to nazywa?
— Pochwa zapewne.
— Właśnie pochwa... to dla tego, że miecz zbyt ostry. Rozumiesz, duszko, co chcę przez to wyrazić.
Edyta tymczasem nie spuszczała oczu z pana Dombi. Czuła ona, że w tej godzinie dokonywał się nienawistny targ o jej osobę. Ofiara czuła swą godność i moralne nicestwo kupca, lecz uległa przewadze okoliczności, znosiła upokarzającą mękę. Niema ta scena była jasną dla Karkera. Służyła ona za ko-