Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czuję się podwójnie szczęśliwy, że traf pozwolił mi okazać pani tę drobną usługę. Byłbym dumny, gdyby los uczynił mię najniższym jej sługą.
W bystrym i szybkim błysku oka Edyty kryło się podejrzenie, że Karker pokryjomu śledził ją, nim zetknęła się ze staruchą. Karker to zrozumiał. Pani Skiuten lornetowała tymczasem Karkera i szeptała majorowi, że musi on mieć niezawodnie najczulsze serce.
— Dziwny zbieg okoliczności — zauważyła pani Skiuten. Jak to myśmy się tu dobrali! Mówcież potem, że niema na świecie przeznaczenia! O, jestem pewna, wszędzie i zawsze los. Zgodzisz się ze mną, miła Edyto. Nie darmo Turcy mówią, że jeden jest Bóg i Mahomet, prorok jego.
— Bardzo mi przyjemnie — silił się pan Dombi na grzeczność — że dżentlmen tak ściśle ze mną zaprzyjaźniony, miał honor i szczęście okazania drobnej usługi pani Grendżer. Zarazem bardzo żałuję, że los, przychylny dla niego, nie dozwolił mnie samemu cieszyć się tem szczęściem. Zazdroszczę mu.
Tu skłonił się nizko. Piękna pani poruszyła wargami, lecz nic nie rzekła.
W tej chwili służący oznajmił, że podano jedzenie.
Major podał ramię Edycie, pan Dombi szedł z panią Skiuten, Karker zamykał pochód.