Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do pełna, łotrze! Do pełna, po same brzegi! Panu Karkerowi po brzegi! Panu Dombi po brzegi! Panowie, kielich ten na cześć bogini, jaśniejącej w niedostępnym świecie potęgi i piękności! Imię tej bogini — Edyta! Niech żyje Edyta!
— Niech żyje bogini Edyta! — powtórzył Karker.
— Piję na zdrowie Edyty! — rzekł Dombi.
Po obiedzie major spytał pana Karkera, czy gra w pikietę?
— Cokolwiek kaleczę, odrzekł Karker.
— I w triktrak grasz pan?
— I w triktrak.
— Karker, myślę, gra we wszystkie gry i dobrze gra — zauważył Dombi.
Wistocie Karker grał w pikietę i w triktrak tak mistrzowsko, że major wytrzeszczył swe wyłupiaste oczy i oznajmił, że nawet w pułku nie było takich graczy.
— Pewnie grasz pan i w szachy?
— Gram cokolwiek. Zdarzało się, żem nawet wygrywał, ale to były zabawki. Teraz zapomniałem.
Pojedynek w szachy trwał do północy i skończył się zupełnem zwycięstwem prawej ręki pana Dombi. Dopiero potem przyjaciele godni rozeszli się. Była może jakaś plama na zwierciadle w pokoju Karkera, lecz tej nocy