Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie dłużej nad pół godziny. Cały czas byliśmy bardzo zajęci.
— Kupieckiemi sprawami?
— Tak — i kupieckiemi i innemi. Ale to nudna historya. Oto, co panu powiem, majorze. Widzę pana po raz pierwszy, nie znałem i nie słyszałem o panu, a tymczasem czuję ku panu nieodparty pociąg. Dziwny traf i u mnie nie bywały. W ogóle wychowałem się w szkole, gdzie nie uczono otwartości. Przed panem zaś duszę całą odsłonię.
— Czynisz mi pan zaszczyt. Może pan zupełnie polegać na starym Józiu.
— Otóż wiesz pan co. Nie znalazłem mego przyjaciela lub lepiej naszego przyjaciela...
— To znaczy pana Dombi? Nic nie szkodzi. Teraz masz pan mnie. A to wszystko jedno.
— Rozumiem to, że mam przyjemność widzieć szanownego majora i mówić z nim.
— A zatem chciej pan zrozumieć, że major Bagstok — to człowiek, który gotów za pana Dombi iść w ogień i wodę.
— Nie wątpię o tem. Chciałem powiedzieć, że wspólny nasz przyjaciel dziś wcale nie był tak uważny w interesach jak zwykle.
— Nie może być?
— Napewno. Myśli jego błądzą gdzieś daleko.
— Takie to sprawy! Myśli jego, panie Karker, błądzą około pewnej ledi.