Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żeli tylko same zimne ukłony zanosić będzie. Nie, Dombi, coś gorętszego...
— Oświadcz im pan me najgłębsze uszanowanie...
— Fi, do licha! Czyż to nie to samo? Nie, Dombi, jak pan chcesz, trzeba jeszcze goręcej.
— No, więc powiedz pan tam, co uznasz za właściwe. Pozostawiam ci zupełnie do woli.
— Chytry nasz przyjaciel, oj, oj — jaki chytry! Zupełnie jak Józef Bagstok.
I prostując się jak struna, uderzył się w pierś, uroczyście wołając:
— Dombi, zazdroszczę panu uczucia!
To rzekłszy — znikł.
— Znalazł pan widać w tym dżentimenie dobrego towarzysza — mówił Karker.
— Masz pan słuszność.
— Ma on pewnie tu i wszędzie duże koło znajomych. Z tego, co mówił, domyślam się, że pan bywa w towarzystwach. A wie pan co, panie Dombi. Bardzom rad, że pan nakoniec zaznajamia się z ludźmi. Jesteś pan stworzony dla towarzystwa,
— Że nie udzielałem się ludziom, to miało swe przyczyny. Samotny wciąż — odwykłem od wszelkich związków. Ale pan masz wszelkie warunki powodzenia w świecie. Rozumiesz pan i oceniasz ludzi od jednego spojrzenia.