Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Teraz pozwól mi pan przedstawić się. Dla wszystkich jestem major Bagstok; lecz dla mego przyjaciela Dombi, a zatem i dla pana jestem po prostu starowina Józio, prosty i zawsze szczery. Tak o mnie myśl, panie Karker. Do usług pańskich.
Pan Karker kłaniał się wciąż, a w każdym jego zębie lśnił się głęboki podziw nad prostotą i otwartością przenikliwego Józia.
— Teraz zaś, moi przyjaciele ciągnął major — macie pewnie moc zajęć. Naradzajcie się. Starowina nie przeszkodzi.
— Zostań pan, majorze, nie przeszkadzasz nam.
— Dombi — zauważył major, nieufnie spoglądając — znam świat i świat mnie zna. Człowiek pańskiego lotu — to rodyjski kolos w kupieckim świecie... Dombi, minuty pańskie drogocenne. Bądźcie zdrowi. Stary Józef ucieka. Przy obiedzie spotkamy się. Jemy obiad o siódmej, panie Karker.
Wyszedł. Za chwilę ogromna jego głowa znowu się ukazała we drzwiach.
— Przepraszam panów. Idę teraz do nich. Nie będzie jakiego polecenia?
— Proszę się im kłaniać odemnie — rzekł nie bez pomieszania Dombi.
— Tylko tyle, Dombi? I nic więcej? Ależ staremu Józefowi życie stanie się niemiłe, je-