Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję pani, niech się pani nie fatyguje.
— Możeby pan wolał pierog z farszem, pieczoną pulardę lub jaja? Uracz się pan choć raz dobrym obiadkiem, drogi mój kapitanie.
— Dziękuję pani. Nic mi nie potrzeba — skromnie bronił się kapitan.
— Coś pana niepokoi, a może pan niezdrów? Nie przynieść panu buteleczki xeresu?
— Nie zaszkodzi, jeżeli też się pani kieliszeczek napije. Tymczasem proszę pani czynsz naprzód za następny kwartał.
— Po co? Odda pan w swoim czasie.
— Nie, pani. Nie umiem ustrzedz grosza i pani mię bardzo zobowiąże, biorąc naprzód. Grosz z mej kieszeni płynie, jak woda.
— W takim razie wezmę. Sama nigdybym się nie upomniała, lecz skoro pan dajesz, nie mogę odmówić.
— A nadto, proszę pani rozdać odemnie swoim dzieciom po ośmnaście pensów. Niechże je łaskawa pani tu zawezwie. Radbym je widzieć.
Wnet wbiegły do pokoju pociechy pani Mac Stinger i otoczyły kapitana. On je pieścił, całował, obdarzał... W nocy zamknął swe rzeczy do szafy, mając je tu na zawsze zostawić. Co lżejsze, ułożył do wzięcia.