Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gap się, patrz przed siebie i szczęśliwej drogi!
To rzekłszy, wyszedł.
Uważni słuchacze z podziwieniem łowili orzeczenia mędrca, starając się wniknąć w zagadkową ich treść. Jeszcze mniej rozumiał Dobroczynny Tokarz, który przysłuchiwał się im ze stryszku. Kuttl utrzymywał, jakoby ze słów mędrca Bensbi wynikało oczywiście, że Syn i Następca zarzuca kotwicę nadziei, której jąć się powinno całe towarzystwo. Florcia usiłowała siebie przekonać, że kapitan ma racyę: lecz Zuzanna energicznie i stanowczo zadecydowała, że komendant Bensbi tak samo głupi, jak posłaniec Percz.
Wuj Sol po odejściu Bensbi wrócił do swego usposobienia i zaczął cyrklem wymierzać mapy. Wtedy Florcia szepnęła coś Kuttlowi i ten zaraz zbliżył się do starca.
— No i cóż, wuju Sol? Co nowego
— Nic. Tak sobie. Przyszło mi na myśl, że to właśnie dzień, w którym mój biedny chłopczyna wstąpił do biura Dombi i Syn. Późno wrócił do domu i usiadł tu, gdzie stoisz. Mówiliśmy wówczas o rozbiciu się okrętów i ledwiem go odwlókł od tego przedmiotu.
— Trzymaj się ostro, stary przyjacielu. A wiesz co? Odprowadzę teraz nasz skarb — tu ucałował rękę Florci — potem powrócę